OWRP 2008 – część dziesiąta (Stutthof i wyjazd do Gdańska)

Ponieważ w dotychczasowych wspomnieniach nie podawałem dat dziennych, więc tym razem dla odmiany napiszę, że część dziesiąta mojego opisu OWRP 2008 dzieje się dnia 11 lipca 2008 r. Tego dnia plan działań mieliśmy dość bogaty. Ze względu na to, że w Sztutowie zaplanowano nocleg podwójny (z czego byliśmy bardzo zadowoleni ze względu na warunki sanitarne), odpadało zwijanie obozowiska i marsz na kolejny nocleg. Cały dzień mieliśmy więc do własnej dyspozycji. I podzieliliśmy między dwie atrakcje turystyczne: zwiedzanie byłego obozu w Sztutowie oraz zwiedzanie Gdańska.

Zaczęliśmy od obozu. Nie będę się rozwodził o tym, co tam można zobaczyć. Jeśli ktoś już jakiś obóz zwiedzał, to wie. Jeśli nie, to niech sam zobaczy, bo żaden opis w tej delikatnej, specyficznej materii nie wydaje mi się odpowiedni. Zamiast tego napiszę tylko o moich odczuciach. Obóz nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. Chyba nie dlatego, że jestem niewrażliwy. Sądzę, że raczej dlatego, że takie wrażenie zrobił na mnie dawno temu obóz w Majdanku. I tamtego doświadczenie żadna kolejna wizyta w obozie raczej nie przebije. Owszem, kilka rzeczy mnie zainteresowało. Na przykład powojenne losy osób sprawujących w obozie funkcje kierownicze. Zaciekawiła mnie też historia obozu, jego powstania, rozwoju i ewakuacji.

Po zwiedzaniu terenu obozu poszliśmy na przystanek PKS, żeby złapać autobus do Gdańska. Pogoda, która już wcześniej trochę się psuła, znów nam zrobiła psikusa, bo zaczęło dość mocno padać. Autobus jednak przyjechał na tyle szybko, że nie zdążyliśmy przemoknąć. Po drodze zaś pogoda się poprawiła, tak że przez większość dnia mieliśmy w Gdańsku piękne słońce. Choć nie do końca. Ale o tym napiszę później.

Z odwiedzin Gdańska zapamiętałem przede wszystkim wizytę w Centralnym Muzeum Morskim. Zwiedziliśmy ekspozycje w głównej siedzibie, co zajęło nam sporo czasu. Weszliśmy też do Żurawia. Robi wrażenie. Zwłaszcza mechanizm i przekroje elementów. No i oczywiście nie obeszło się bez zwiedzenia „Sołdka”.

Sołdek
Sołdek

Na tym ostatnim zrobiłem sobie zdjęcie. Nie było to ani pierwsze zdjęcie tego dnia, ani ostatnie, ale było szczególne. Otóż na tym samym „Sołdku” dałem sobie zrobić zdjęcie z grubsza dokładnie 9 lat wcześniej. W tym samym miejscu. Tamto zdjęcie wiąże się z pewnymi miłymi wspomnieniami, które jednak z czasem zostały powiązane z mniej miłymi przeżyciami i uczuciami. Dlatego chciałem symbolicznie „odczarować” to miejsce i tamte czasy. Wypełnić te same miejsca nową treścią i nowymi skojarzeniami. Poniżej wrzucam to drugie zdjęcie. Poniżej wrzucam to drugie zdjęcie. To pierwsze mam tylko w formie papierowej. Zresztą nawet gdybym miał skan, to bym go nie wrzucił.

Ster w ręku
Ster w ręku

Po zwiedzeniu „Sołdka” poczuliśmy się głodni, a że było to już dość późne popołudnie, więc pomyśleliśmy, że warto byłoby coś wrzucić na ruszt. R. znalazł jakąś polecaną restaurację i zasiedliśmy pod parasolem na świeżym powietrzu. Świeże powietrze się przydało, bo trochę nas przytkało, kiedy zobaczyliśmy ceny w menu. W pewnym momencie nawet rozważaliśmy znalezienie lokalu z przystępniejszymi cenami, jednak zostaliśmy.

Obiad, choć drogi, wart był swojej ceny, co z zadowoleniem skonstatowałem, między ostatnim kęsem, a rachunkiem. Po obiedzie ruszyliśmy w kierunku dworca, żeby wrócić na miejsce noclegu. I wtedy właśnie zaczęła się psuć pogoda. Z początku nieśmiało, ale dość szybko zaczął padać deszcz, który zmienił się w końcu w rzęsistą ulewę. To była po prostu ściana wody. Niestety, nie byłem na taką okoliczność przygotowany i bardzo szybko przemokłem do suchej nitki. Nie przejąłem się tym jednak za mocno, bo był to ciepły, letni deszcz. Owszem, nie jest zbyt przyjemnie być mokrym od stóp do głów, ale na OWRP na wiele spraw patrzy się z większym dystansem.

Udało nam się złapać jakiś autobus do Sztutowa, a tymczasem pogoda poprawiła się na tyle, że po przyjechaniu na miejsce nie zmokliśmy dodatkowo, a nawet zdążyliśmy przeschnąć w drodze. Szkoda nam tylko było, że to ostatnia noc w tym miejscu, bo tak dobre warunki zdarzają się rzadko. Następnego dnia warunki miały się wyraźnie pogorszyć, ale to już temat na kolejną notkę.

Dodaj komentarz